W latach 1927 i 1928 zwiększył się znacznie przywóz orangutanów do Europy. „Inwazja” ta jest w historii hodowli zwierząt dzikich i ogrodów zoologicznych ściśle związana z jedną z dużych firm handlujących zwierzętami i z nazwiskiem pewnego holenderskiego łowcy zwierząt. Chodzi tu mianowicie o firmę L. Ru- hego, z miasteczka Alfeld koło Hanoweru, i o związanego z nią umową łowcy van Goehnsa z Sumatry. Holender ten zaoferował w 1926 firmie samca orangutana, którego z kolei nabył profesor Brandes, dyrektor ogrodu zoologicznego w Dreźnie, i nadał mu imię Goliat. Profesor polecił wybudować dla cennej małpy nowoczesną klatkę, wyposażoną m. in. w liczne trapezy, umocowane na różnych wysokościach. Orangutan Goliat żył jeszcze ponad 2 lata, ważąc przed śmiercią 132 funty i osiągając wysokość 136 cm. Gdy wyciągał ramiona w bok, co czynił często na trapezach, odległość między czubkami palców prawej i lewej ręki wynosiła 256 cm. Dla porównania: rozpiętość rąk dorosłego człowieka waha się od 170 do 180 cm. Statek okrążył właśnie południowy cypel Afryki, gdy orangutan, przebywający z powodu chłodniejszego w tym rejonie klimatu najczęściej pod pokładem, padł ofiarą wypadku, początkowo komicznego, zakończonego jednak tragicznie. Bobby dobrał się mianowicie do składu win, gdzie otworzył i opróżnił butelkę rumu, upijając się w sztok. Przez kwadrans zachowywał się jak człowiek w stanie zamroczenia alkoholowego — tańczył w koło wymachując kończynami, tak że przestraszeni marynarze uciekali przed nim. Wkrótce jednak stracił przytomność. W kilka godzin później przyszedł do siebie i słaniając się dowlókł się do swojego posłania. Okazało się, że ma gorączkę. Nie opuszczał już legowiska aż do śmierci, która nastąpiła po 14 dniach, mimo że pilnie przyjmował wszelkie leki aplikowane mu przez kapitana.