W okresie cesarstwa wielu władców rzymskich doceniało znaczenie oswojonych i tresowanych drapieżników dla umocnienia swego prestiżu w oczach prostego ludu, toteż zatrudniali treserów, których zadaniem było oswoić lwy (rzadziej tygrysy) tak dalece z obecnością ludzi, aby ich wysoko postawieni panowie mogli przebywać wśród nich bez narażenia się na niebezpieczeństwo. Niektórzy cesarze trzymali bestie nawet w swych prywatnych apartamentach jako budzącą respekt gwardię przyboczną. Inni polecali wtajemniczać się w najdrobniejsze szczegóły tresury drapieżników, aby móc osobiście zaprzęgać je do swych rydwanów. Niejednokrotnie władcy przeliczali się każąc „bronić” swoich komnat przed niepożądanymi natrętami tym szczególnym czworonożnym gwardzistom. Wytresowane zwierzęta były tak przyzwyczajone do widoku ludzi w najbliższym otoczeniu swych władców, że oczekiwały od osób odwiedzających tylko przyjaznego zachowania się lub nawet pieszczot i darzyły ich zbytnim zaufaniem. Czworonożni strażnicy nie potrafili wyciągnąć żadnych wniosków z zachowania się ludzi, w przeciwieństwie do bardziej czujnych psów, pilnujących mieszkań. Lwy nie rozumiały postępowania ludzi, jak i znaczenia ich słów. Cztery oswojone tygrysy cesarza Klaudiusza nie przeszkodziły jego drugiej żonie Agry- pinie w 54 n.e. podać mu pucharu z trucizną, gdyż słuchały jej na równi z cezarem. Cesarz Marek Aureliusz Antoninus Karakalla wziął nawet ze sobą na wyprawę wojenną przeciw Partom silnego lwa jako członka gwardii przybocznej. Spiskowcy, którzy w 217 n.e. zamordowali cesarza w jego własnym mieszkaniu, byli tak dobrze znani czworonożnemu strażnikowi, że mogli bez trudu obezwładnić niegroźne dla nich zwierzę, zanim zabili władcę ciosami sztyletów. Karakalla przeoczył fakt, iż lew — w przeciwieństwie do psa — nie daje się wytresować przeciw ludziom. Jeśli taki drapieżnik jest oswojony, wtedy zachowuje się łagodniej niż pies podwórzowy w stosunku do wszystkich znanych mu ludzi.