Mieszkańcy byli zmuszeni instalować tego rodzaju urządzenia aby uchronić się przed niespodziewanymi napadami lwów, które ich przedtem dziesiątkowały. Okolica dookoła „wioski na palach” była bogata w zwierzynę i stąd równie nęcąca dla Murzynów, polujących na nią za pomocą łuków i włóczni, jak i dla lwów. Lwy zresztą wkrótce wyniosły się z tych stron, gdyż ludzie mieszkający wysoko w górze na platformach swoich domostw okazali się dla nich tak samo niebezpieczni jak bawoły afrykańskie zamieszkujące licznie te okolice. Livingstone uważał, że były to te same lwy, które niedawno miał okazję obserwować podczas nieudanego ich napadu na stado bawołów na południe od brodu na rzece Libituane. Rozjuszone byki atakując frontalnie z groźnie opuszczonymi rogami zmusiły szybko do ucieczki całe stado lwów, przy czym jeden z głodujących osobników sfory został przez bawoła powalony na ziemię i zabity. Pozostałe lwy przekonały się, że bawołom lepiej schodzić z drogi. W czasie poszukiwania innej zdobyczy na drodze zgłodniałych drapieżców znaleźli się dwaj Afrykańczycy. Lwy uznały ich za dobrą namiastkę zbiegłych bawołów, rozszarpały i pożarły. Znacznie częściej lwy przebywają w pobliżu wiosek dlatego, że krowy, owce i kozy w zagrodach są dla nich bardzo ponętnym łupem, znacznie łatwiejszym do zdobycia aniżeli zwierzęta w buszu czy na stepie. Przy okazji od czasu do czasu wpadają w ich łapy psy, chociaż na ogół lwy nie atakują spokrewnionych z psami hien i szakali, żyjących na swobodzie. We wsiach, w otoczeniu których płowi ludożercy i porywacze bydła uprawiają w ciągu dłuższego czasu z powodzeniem swój myśliwski proceder, od czego nie powstrzymuje ich nawet kolczaste ogrodzenie, biali myśliwi są ze zrozumiałych względów mile widziani. Spotykają się oni z bardzo gościnnym przyjęciem ludności, spodziewającej się rewanżu w postaci oswobodzenia ich od sąsiedztwa zuchwałych drapieżników.